czwartek, 4 lipca 2019

Petersburg - znowu wyruszam w podróż sentymentalną

  Tak się złożyło, że w tym roku wybrałam się do Petersburga. Niedawno przy okazji opisu wyjazdu do Wenecji i Padwy wspominałam na blogu swoją dawną podróż w te same miejsca, ale tym razem wspomnienia mam jeszcze starsze. W Petersburgu, czy też Leningradzie, jak się wtedy oficjalnie mówiło, byłam 43 lata temu. Dwukrotnie, w marcu przez tydzień i potem we wrześniu jeszcze 5 dni. Wtedy miasto mnie zachwyciło. Zbudowane z rozmachem, z malowniczymi kanałami, szerokimi i prawie pustymi ulicami, pełne wspaniałych klasycystycznych pałaców i kolorowych cerkwi. Po powrocie miesiącami studiowałam opasłe księgi pełne zdjęć oraz zamęczałam opowieściami każdego, kto chciał słuchać.
   Mijały lata, wspomnienia nieco blakły, przysłonięte nowymi, z kolejnych miast i państw. Wracałam więc tam niepewna, jaki będzie mój odbiór tego miasta przez pryzmat innych podróży. Obawy okazały się słuszne, bo poczułam się Petersburgiem nieco rozczarowana. Zabytki poszarzały i jakby się skurczyły, na ulicach straszyły dzikie tłumy z przewagą Chińczyków, Ermitaż był tak zapchany, że nie dawało się obejrzeć obrazów, a nasza przewodniczka ciągle ginęła w tym "tramwajowym" tłoku. Ale nie byłabym sobą, gdybym jednak nie spróbowała ponownie tego miejsca oswoić, szukając tego, co w nim najlepsze. I o tym będzie ta opowieść.
   Podróż była mocno wyczerpująca, chociaż autokar miał szerokie fotele, których oparcia odchylały się bardziej, niż standardowe, ale jednak trwała 22 godziny, więc byliśmy trochę zmarnowani. Dotarliśmy na miejsce nieco po 11-tej, mogliśmy skorzystać z łazienek, ale kwaterowanie miało się odbyć dopiero o 14:00. Całe popołudnie, choć teoretycznie wolne, było poszatkowane z uwagi na godziny meldunku i obiadokolacji. Na penetrowanie okolicy miałyśmy do dyspozycji trzy około dwugodzinne przedziały czasu. Nie warto było zwlekać, więc od razu zgarnęłam moje przyjaciółki i pognałyśmy na pierwszy spacer po Newskim Prospekcie, który na szczęście znajdował się w niewielkiej odległości od hostelu:








   Kiedy wracałyśmy, właśnie miał się rozpocząć festyn z okazji zakończenia roku akademickiego i wstrzymano ruch na ulicy, zamieniając ją w wielki deptak:


    Przy okazji tego spaceru sprawdziłyśmy też, ile czasu potrzeba na dotarcie z hostelu do słynnej Cerkwi na Krwi, która jest naprawdę wyjątkowa, a nasza wycieczka nie miała jej w programie. Zwiedzanie jej zaplanowałyśmy sobie na czas po zakwaterowaniu, bo teraz byśmy już nie zdążyły. Odwiedziłyśmy natomiast katolicką katedrę świętej Katarzyny Aleksandryjskiej, która znajduje się tuż przed cerkwią. Jest to najstarszy i najbardziej znany kościół katolicki w Rosji, zbudowany w latach 1763-82. Do rewolucji w 1917 r. parafia liczyła ok. 30 tys. wiernych a zdecydowaną większość stanowili Polacy. W świątyni pracowali m.in. św. Urszula Ledóchowska, Zygmunt Szczęsny-Feliński, Bolesława Lament, Rafał Kalinowski. W krypcie kościoła do 1938 r. pochowany był król Stanisław August Poniatowski. W październiku 1938 r. katedra została zamknięta, a zwrócono ją wiernym dopiero w 1992 r. Parafia ta jest obsługiwana przez ojców dominikanów. Prawie wszyscy przybyli tu z Polski i należą do prowincji polskiej. Odradzali tę parafię ojciec Eugeniusz Heinrichs z Petersburga i znany nam dobrze ojciec Ludwik Wiśniewski z Polski. Pamięć o ojcu Ludwiku jest tu ciągle żywa, choć wyjechał stąd już wiele lat temu. Podobno zawsze, gdy przyjeżdża, gromadzą się wokół niego tłumy wiernych żeby z nim porozmawiać.
  Kiedy tam dotarłyśmy, trwała właśnie msza, więc weszłyśmy i zostałyśmy do końca. Odprawiana była po rosyjsku, na polską o 13:30 nie miałyśmy szans z uwagi na planowany meldunek w hostelu. W środku nie zrobiłam zdjęć, ponieważ nie bardzo mi się tam podobało, wnętrze jest w zasadzie wciąż remontowane, zatem mam tylko fasadę:



   Z mojego pobytu w Leningradzie w 1976 roku pamiętam wizyty w jakimś kościele i długie rozmowy z wiernymi i księdzem na placu, ale nie bardzo umiem określić jego lokalizację. Z oczywistych powodów nie mogła to być owa katedra. Patrząc na zdjęcia w internecie skłaniam się ku kościołowi Matki Boskiej z Lourdes, ale pewności nie mam.
   Drugi spacer odbyłyśmy kurcgalopkiem, bo obawiałyśmy się długiej kolejki do kasy po bilety wstępu. I rzeczywiście była, ale sprawnie się przesuwałyśmy do przodu i udało nam się spędzić w środku tyle czasu, ile chciałyśmy. Świątynia Wniebowstąpienia Chrystusa (Zbawiciela na Krwi), bo taka jest jej pełna nazwa, to obiekt wyjątkowy. Zbudowano ją wokół miejsca, w którym w wyniku zamachu zginął car Aleksander II. Fragmenty zalanego krwią bruku osłania ozdobny baldachim:



   Ściany i sufit cerkwi zdobi 308 niesamowicie kolorowych mozaik o łącznej powierzchni 6560 metrów kwadratowych:















   We wnętrzu znajdują się dwie makiety cerkwi:



   Po wyjściu zrobiłam jeszcze serią zdjęć charakterystycznej bryły cerkwi z wielobarwnymi kopułami oraz uwieczniłyśmy się na jej tle:










   Po kolacji miał miejsce kolejny spacer, ale o nim napiszę przy następnej okazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Berat - miasto okien

     Kolejny cudowny dzień w Albanii spędziliśmy w Beracie, jednym z dwóch albańskich miast - muzeów, które jest w całości wpisane na listę ...