sobota, 22 lutego 2020

Tuol Sleng - najczarniejsze karty historii

    Podróżowanie, jakie uprawiam, z konieczności lekko pospieszne, daje zwykle nieco powierzchowny obraz odwiedzanego kraju. Skupiam się głównie na zabytkach i pięknych krajobrazach, ewentualnie staram się łapać jakieś egzotyczne zjawiska, a nie mam zbyt wielu okazji, aby zgłębiać historię kraju i losy jego ludności. Rzadko mogę sobie pozwolić na chwile refleksji nad sprawami trudnymi, ale też dotąd nie miałam takiej potrzeby. Natomiast najnowsza historia Kambodży, szczególnie z okresu 1970 - 1975 r., ale nie tylko, jest tematem tak trudnym, że nie da się obok niego przejść obojętnie
  Rządy Czerwonych Khmerów były reżimem wyjątkowym w skali całego świata. W ich wyniku śmierć poniosło ponad dwadzieścia procent Kambodżan, czyli około 1,5 miliona osób. Wymordowano prawie całą inteligencję jako niepotrzebny relikt kapitalistycznego świata, zamknięto wszystkie szkoły, szpitale, teatry, dozwolona była tylko praca na roli. Za wrogów uznano nawet tych, którzy mieli czyste ręce i nosili okulary, właściwie każdy mógł stać się podejrzanym o działanie na szkodę Czerwonych Khmerów. Zatrzymanych poddawano wyjątkowo okrutnym torturom i mordowano całe rodziny jako zagrażające nowemu porządkowi. Mordowanie łopatami, podrzynanie gardła tępymi narzędziami, duszenie plastikowymi torbami, zakopywanie żywcem, przypalanie, wieszanie, podtapianie w specjalnych zbiornikach to tylko niektóre stosowane metody. Wyroki wykonywali najczęściej nastolatkowie ze wsi, których poddano silnej indoktrynacji od wczesnego dzieciństwa. Szczegóły i skala tych zbrodni są tak porażające, że nie dorównują im nawet hitlerowskie obozy zagłady. Szczególnie, że zbrodnie te popełniali sami Kambodżanie, nie obcy najeźdźcy, a winnych, poza kilkoma osobami, nigdy nie ukarano. Kambodżanie nie upierają się przy ściganiu winnych twierdząc, że przyniesie to więcej szkody, niż pożytku, może wywołać kolejną wojnę domową i sprowokować nowe zbrodnie. Szczególna trudność polega na tym, że w czasie terroru Czerwonych Khmerów ludność wiosek i miast była wywożona do innych miejscowości. Niektórych więziono, a innych werbowano do pracy. A kiedy wrócili do domów, nikt nie wiedział, jakie pełnili tam funkcje - katów czy ofiar.
   Uznałam, że powinnam odwiedzić przynajmniej jedno miejsce, związane z terrorem Czerwonych Khmerów, aby uczcić pamięć ich ofiar, nawet jeśli ta wizyta byłaby dla mnie trudna. W stolicy Kambodży mieliśmy do wyboru Pola Śmierci albo Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng. Zdecydowaliśmy się na to ostatnie i wybraliśmy się tam rano drugiego dnia naszego pobytu w Phnom Penh
   Muzeum mieści się w dawnej szkole, zamienionej przez ekipę Pol Pota w więzienie i centrum przesłuchań. Szacuje się, że od roku 1975 do 1979 w Tuol Sleng było więzionych prawie 20 tysięcy ludzi, pod zarzutem zdrady i szpiegostwa. Najpierw wykonywano im zdjęcia (całe ściany są nimi obwieszone, robi to niesamowite wrażenie), potem torturami wymuszano przyznanie się do winy i w końcu zabijano. Ostatnie dwa zdjęcia pochodzą z internetu, w sali z wystawą nie wolno było fotografować:
















   Pobyt w Tuol Sleng przeżyło tylko 12 osób. Dwaj byli więźniowie spędzają całe dni na terenie muzeum, spotykają się ze zwiedzającymi i opowiadają o swoich przeżyciach:








    Zwiedzałam wielokrotnie muzea na Majdanku i w Oświęcimiu. O swoich odczuciach nigdy nie potrafiłam mówić, tkwią we mnie gdzieś głęboko i nie dają się ubrać w słowa. Podobnie czułam się i tu. Bezmiar cierpienia niewinnych osób, także kobiet i dzieci, poraża i nie daje się zapomnieć. W związku z tym uznałam, że opis Tuol Sleng Genocide Museum wymaga osobnej notki, a zatem nie będę teraz relacjonować dalszej części zwiedzania, tylko w tym miejscu notkę zakończę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ochryda i skarby Bizancjum

    Z wiedzania Ochrydy część druga. Będzie sakralnie i po bizantyjsku bogato, bo wschodnie kościoły z różnych wieków od lat darzę sentyment...