Jak już pisałam, dotarłyśmy do Phnom Penh o jakiejś upiornie wczesnej godzinie. Lekko
półprzytomne dałyśmy się namówić na transport tuk-tukiem do hotelu za 5 €. Może mogłyśmy się bardziej targować, bo nie było to jakoś bardzo daleko, ale na pieszą wędrówkę i tak byśmy się nie zdecydowały. Głównie z tego powodu, że nasze torby zupełnie nie spełniały norm Air Asia dla bagażu podręcznego i zamiast 7 kg ważyły najprawdopodobniej ponad 10. W każdym razie w naszym hotelu Nawin Guest House znalazłyśmy się nieco po 4-tej rano. Pokój oczywiście nie był jeszcze dostępny, ale pozwolono nam zostawić bagaże i polecono wrócić ok. 11-tej, kierując nas na przeczekanie do pobliskiej kawiarni. Dziwne nam się wydało, że o tej porze jest czynna, ale jeszcze większe zaskoczenie czekało nas w środku. Usłyszałyśmy mianowicie, że wszystkie miejsca są zajęte. O 4:30! Kawiarnia była spora, stoliki znajdowały się na dwóch piętrach i wszystkie zajęte?! Prawdopodobnie pan barman myślał, że poszukujemy miejsc leżących, bo jak widać na zdjęciu kawiarnia pełni funkcję noclegowni dla młodych ludzi, pracujących w Phnom Penh:
Na szczęście udało się znaleźć kącik z malutkim stolikiem i 3 krzesełkami, gdzie posiedziałyśmy przy kawie i wi-fi. Około 6-tej całe to towarzystwo zerwało się i popędziło w miasto. My zostałyśmy jeszcze trochę i ruszyłyśmy na spacer. Zarówno hotel, jak i kawiarnia, znajdują się w dzielnicy Daun Penh, zwanej też z angielska "Riverside". W jej wschodniej części położone są Sisowath Quay - bulwary nadrzeczne, którymi
warto się przejść. Zachwycający świt nad Mekongiem częściowo nam wynagrodził nieprzespaną noc:
Jak widać powyżej, nabrzeże jest wzmocnione, ponieważ Mekong w porze deszczowej bardzo mocno przybiera i poziom podnosi się o dobrych kilka metrów. Wspominałam już o tym przy okazji opisu wioski na jeziorze Tonle Sap. Zaskoczył nas widok pana, który w takim miejscu założył sobie ogródek i korzysta z niego, póki można. Podejrzewam, że ziemia tu jest wyjątkowo żyzna:
150 m na południe od hotelu, naprzeciwko świątyni Ang Dorngkeu, rozciąga się
najbardziej reprezentacyjna część dzielnicy Daun Penh, gdzie mieści się kompleks Royal
Palace. Budowę pałacu królewskiego rozpoczęto w roku 1866 r. Otwarty
jest dla zwiedzajacych w godzinach 7:30 – 11:00 oraz 14:00 – 17:00, bilet kosztuje 40 000 riali
(10 $) i obejmuje sąsiednią Srebrną Pagodę. Do zwiedzania udostępniono jedynie
część obiektów, położonych w zadbanym ogrodzie:
Między terenem pałacu, a otoczeniem Srebrnej Pagody znajduje się ogrodzenie z ozdobną bramą i malowidłami w podcieniach:
Drugi zespół budowli wraz
ze Srebrną Pagodą - Wat Preah Keo jest jednym z najciekawszych obiektów stolicy. W środku można
podziwiać różne dzieła sztuki, między innymi posągi Buddy. Jeden z nich to Złoty
Budda, zwany też Buddą Przyszłości, który jest wykonany z 90 kg czystego złota
i ozdobiony 25-karatowym diamentem w koronie i ponad 2000 innych diamentów,
oraz Budda Kryształowy zwanego też khmerskim szmaragdowym Buddą. Podłogę pagody
pokrywa 5000 ręcznie wykonanych srebrnych płytek. Niestety we wnętrzu nie wolno robić zdjęć:
Pagodę otaczają liczne stupy, które wzniesiono w celu uczczenia zmarłych członków rodziny królewskiej i pochowania ich szczątków, a także pomnik króla Norodoma na koniu:
Za główną świątynią znajduje się Phnom Mondap, czyli
sztuczne wzgórze z pawilonem na szczycie:
Z drugiej strony świątyni znajduje się model Angkor Wat, a także niewielkie muzeum, w którym można zobaczyć lektyki i palankiny, na których noszono króla i jego rodzinę:
Tuż obok
naszego hotelu położone jest Muzeum Narodowe (The
National Museum of Cambodia), mieszczące się w pięknym terakotowym budynku,
inspirowanym tradycyjną architekturą khmerską. Zgromadzono w nim liczne eksponaty
pochodzące z terenów całej Kambodży (m.in. z Angkoru). Ciekawa jest spiżowa
postać leżącego boga Wisznu. Zaszłyśmy tam na chwilę, aby sprawdzić cenę biletu. Kosztuje 10 $, a jeszcze niedawno było 5! Miałyśmy w planie wejście do środka, ale na razie nie było na to czasu, więc zrobiłyśmy tylko kilka zdjęć samego budynku i ogrodu. Niestety nie wróciłyśmy tam później, czego niezmiernie żałuję:
Do hotelu wróciłyśmy około 10:00, ale pokój już na nas czekał. Odświeżyłyśmy się trochę, umówiłyśmy z Jackiem, który przyjechał dzień wcześniej i spał w innym hotelu, po czym razem ruszyliśmy na spacer po mieście. Po drodze wstępowaliśmy do różnych lokali na kawkę, shake'a i jakiś obiadek, a także na główne targowisko, które w ogóle nie miało klimatu, więc zdjęć praktycznie nie mam:
Naszym celem był Memorial Park z buddyjską świątynią Wat Phnom, zbudowaną na sztucznie
utworzonym wzgórzu (wzgórze = phnom), do której wchodzi się po schodach. Poświęcono ją
kobiecie o imieniu Penh, uważanej za założycielkę miasta. Legenda głosi, że
znalazła ona w rzece 4 posągi Buddy i umieściła je na wzgórzu, gdzie później
zbudowano świątynię. Obecnie istniejąca świątynia powstała w 1926 roku. W dużej
stupie na szczycie wzgórza przechowywane są prochy króla Ponhea Yat (1405 -
1467):
Trafiliśmy tam na jakieś buddyjskie święto i mogliśmy zobaczyć ludzi, składających ofiary (wśród nich jaja, wkładane posągom zwierząt w środek paszczy) i modlących się w jednej z kaplic poniżej szczytu. Wokół tworzył się straszliwy śmietnik z resztek tych ofiar i wyglądało to okropnie, ale widziałam też ludzi, którzy to sukcesywnie próbowali sprzątać:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz