wtorek, 5 marca 2019

Bangkok - pierwsza odsłona

   Do Tajlandii wybrałam się z dwiema przyjaciółkami. Z każdą z nich już niejedną podróż odbyłam, ale po raz pierwszy jechałyśmy we trzy. Po długim namyśle zdecydowałyśmy się na samodzielną wyprawę, a nie typową 7-dniową objazdówkę, dzięki czemu byłyśmy 4 dni dłużej i zobaczyłyśmy dużo więcej, a w dodatku za dużo mniejszą kasę.
    Lot na linii Warszawa - Bangkok obsługuje m.in. ukraiński przewoźnik UIA, które to linie szczerze polecam z kilku powodów. Po pierwsze był to lot nie tylko najtańszy, ale też najszybszy. Na przesiadkę w Kijowie mieliśmy tylko 1,5 godziny w tamtą stronę i niecałe 2 godziny w drodze powrotnej. Pasowała mi też opcja nierównego podziału, do Kijowa 1,5 godziny, a dalej ok. 9 godzin, ponieważ dawało to nadzieję na dłuższą drzemkę. Jedzenie również było zupełnie przyzwoite.
    Z Kijowa do Bangkoku lata nowy Boeing 777-200 ER, wielka i nowoczesna maszyna. Dla rozrywki każdy pasażer posiada dotykowy tablet z filmami, grami i możliwością obserwacji aktualnego położenia i trasy lotu. Owszem, w klasie ekonomicznej jest trochę ciasno, ale ponieważ leciałyśmy nocą, od 19:00 naszego czasu, udało nam się sporo pospać. Dzięki temu po wylądowaniu nie zauważyłyśmy nawet, że zegarki nagle przeskoczyły o 6 godzin do przodu.
   Na lotnisku czekał na nas Jacek, żeby nam ułatwić start, jako doświadczony bywalec tego kraju. Razem pojechaliśmy pociągiem do stacji Phaya Thai, a dalej taksówką do naszego hotelu Sri Krugthep Hotel w samym środku historycznego centrum. Po krótkim odświeżeniu się ruszyłyśmy we trzy na zwiedzanie.
   Najbliżej miałyśmy do placu, przy którym znajduje się kilka ważnych obiektów: tzw. Wielka Huśtawka, świątynia Wat Suthat i dwie świątynie hinduistyczne. Ruszyłyśmy zatem w tamtą stronę z zamiarem obejrzenia tego wszystkiego.
   Wysoka Huśtawka stanowi dobry punkt orientacyjny, więc trafiłyśmy tam bez trudu. Nie jest to może obiekt specjalnie urodziwy, ale wiąże się z nim ciekawy zwyczaj. Otóż od czasu powstania tej konstrukcji (za rządów króla Ramy I, w 1784 roku) przez wiele lat odbywały się tam w obecności rodziny królewskiej bramińskie uroczystości ku czci boga Śiwy, huśtającego się w niebie. Do zawodów przystępowały czteroosobowe drużyny, które wprawiały huśtawkę w ruch tak, że wychylała się o 180 stopni na wysokość 25 metrów. Rozhuśtany zawodnik miał za zadanie odgryźć umieszczoną na wysokich słupach sakiewkę ze złotem. Niebezpieczna zabawa wielokrotnie kończyła się śmiertelnym upadkiem i w końcu w 1935 roku owych obrzędów zakazano.

Sao Ching Cha - Wielka Huśtawka (Giant Swing) w Bangkoku
    W zachodniej części placu weszłyśmy na teren niewielkiego zespołu świątyń bramińsko - hinduistycznych. Niestety nie pozwolono nam zrobić zdjęć w środku:



    Z kolei z przeciwnej strony znalazłyśmy maleńką świątynię Wisznu:


    Chciałyśmy też od razu zwiedzić zespół świątyni Wat Suthat, ale od pewnego życzliwego człowieka dowiedziałyśmy się, że za trzy godziny, czyli od 17-tej, będzie tam można wejść za darmo, bez biletów. Życzliwość tego pana nie była bynajmniej bezinteresowna, ponieważ miał nadzieję zarobić swoją działkę na wysłaniu nas tuk-tukiem na przystań, z której odpływają łodzie na rejs po kanałach Ton Buri. Nie dałyśmy się w to wmanewrować, rejs miałyśmy w planie na jeden z późniejszych dni i nie zamierzałyśmy na razie planów zmieniać. Ale z informacji skorzystałyśmy, postanawiając wrócić w to miejsce o stosownej porze. Tymczasem popędziłyśmy nad rzekę Menam, aby przeprawić się na na prawy (zachodni) brzeg rzeki Menam (Chao Phraya) do Wat Arun, czyli Świątyni Świtu. To jeden z najpiękniejszych obiektów w całym Bangkoku. 
    Z tej części miasta można przepłynąć tam promem za ok. 40 groszy. Po rzece pływają nie tylko promy, ale też długie łodzie, pełniące funkcję głównego środka transportu w zatłoczonym centrum miasta. Można nimi dotrzeć do wszystkich atrakcji turystycznych i innych ważnych miejsc, przystani jest w sumie 36, a koszt pojedynczego przejazdu w większości przypadków zamyka się w kwocie 2 zł. A więc tanio, bez korków i jeszcze z pięknymi widokami:


Widok z łodzi na rzekę Menam
    Nazwa "wat" oznacza buddyjski zespół świątynny, często bardzo rozległy, z kilkoma typowymi obiektami, jak czedi, prangi, biblioteka, sale święceń, zgromadzeń, medytacji itp.   
   Wat Arun nazywany bywa "symbolem Bangkoku". Poświęcony jest hinduskiemu bogowi wschodzącego słońca – Arunowi. Świątynia buddyjska, pierwotnie nazywana przez lokalnych mieszkańców Wat Makok (Świątynia Makok), istniała w tym miejscu od początków XVII wieku. Panujący w drugiej połowie tego stulecia król Taksin zachwycił się nią podczas podróży wzdłuż rzeki Chao Phraya, postanowił przebudować ją pod nazwą Wat Jang i mianować królewską świątynią królestwa Ayutthaya. Szybko jednak wrócono do porzedniej nazwy Wat Arun. 
    Budowla składa się z jednego głównego prangu (smukła wieża typowa dla architektury Khmerów, o fallicznym kształcie, z eliptyczną kopułą) o wysokości 104 metrów oraz czterech mniejszych wież, których wysokość wynosi od 80 do 85 metrów. Ściany świątyni udekorowane są tłuczoną porcelaną, pochodzącą z Chin, która używana była jako balast w łodziach krążących między Chinami a Tajlandią. Tym samym materiałem pokryte są chińskie posągi, stojące wokół Wat Arun. Podstawę prangu zdobią cztery posągi boga Indry i jego słonia. Wejścia do Wat Arun strzegą dwaj strażnicy – giganci, także na dziedzińcu wokół świątyni stoi wiele rzeźb o charakterze religijnym. Przez kilka lat, do momentu wybudowania świątyni Wat Phra Kaew, właśnie tutaj przechowywany był słynny posąg Szmaragdowego Buddy – największa świętość buddystów, o którym jeszcze będę pisać przy innej okazji.
    Konstrukcja głównej budowli ukazuje hindusko - buddyjską kosmologię. Główna wieża to mityczna góra Meru ze "światami wewnątrz światów". Inne symbole, które tam występują to broń Indry, czyli piorun (na zwieńczeniu prangów), sfery egzystencji w trzech światach (pożądania, formy i bez formy), sześć nieb w obrębie siedmiu sfer szczęśliwości, schody symbolizujące trudność z osiągnięciem wyższego poziomu istnienia i inne, podobne, acz całkowicie dla nas niezrozumiałe.   
    Poniżej świątynia Wat Arun w całej swej krasie. Najpierw to, co podobało mi się najbardziej, czyli białe wieże (prangi i czedi), pięknie dekorowane ceramiką:






    I jeszcze my "na tle":



    Pozostałe budynki tego watu już nie robiły takiego wrażenia, ale to był nasz pierwszy dzień w Tajlandii i na razie zachwycało nas wszystko - charakterystyczne dachy, liczne posągi Buddy, freski i rzeźby w chińskim stylu:










    Druga część tego spaceru pojawi się niebawem w kolejnej notce.

2 komentarze:

  1. Witaj "po przejściach" w "nowym okienku" :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za powitanie. Jeszcze spróbuję zaimportować tu stary blog, na razie udało się go przenieść tylko na wordpressa, w dodatku z pewnymi błędami, które muszę naprawić juz ręcznie. Więc pewnie to jeszcze z pół roku potrwa.

    OdpowiedzUsuń

Berat - miasto okien

     Kolejny cudowny dzień w Albanii spędziliśmy w Beracie, jednym z dwóch albańskich miast - muzeów, które jest w całości wpisane na listę ...