środa, 3 kwietnia 2019

Bang Pa In

    W drodze do Ayutthai, dawnej stolicy Syjamu, postanowiłyśmy zatrzymać się w Bang Pa In.  Mieści się tam dawny letni pałac władców Tajlandii, pochodzący z XVII w., który po ataku Birmańczyków na Syjam w 1767 r. popadł w ruinę. Oryginalny obiekt został wzniesiony przez króla Prasat Thonga (1629-1656) dla uczczenia narodzin syna, późniejszego króla Naraia. Budynki, które widać dzisiaj, pochodzą z XIX wieku, z czasów króla Mongkuta (Rama IV). Obecnie pałac nie pełni już funkcji letniej rezydencji królewskiej, jest tylko czasami używany na okazje państwowe. Uznałyśmy jednak, że warto się tam wybrać, jako że na zdjęciach w przewodniku prezentował się bardzo atrakcyjnie. 
     Najłatwiej tam dotrzeć pociągiem. Bilet z Bangkoku kosztuje tylko 12 batów (ok. 1,40 zł), jeżeli trafimy na zwykły pociąg, w pospiesznym może być kilka razy drożej. Trzeba też pamiętać, że nie wszystkie pociągi się tam zatrzymują. Miałyśmy nadzieję dobiec z katedry na 11:40, ale nie zdążyłyśmy i musiałyśmy jechać następnym pociągiem, czyli ponad godzinę później. W rezultacie wysiadłyśmy na stacji na 1,5 godziny przed zamknięciem pałacu:



    Żeby szybciej dotrzeć do pałacowej bramy (ok. 2 km), wynajęłyśmy tuk-tuka, ale nie płaciłyśmy od razu, tylko umówiłyśmy się z panem na 16:10 na powrót. I to by nam spokojnie wystarczyło, gdyby nie kilka niespodzianek. Pierwsza nadeszła bardzo szybko w postaci ulewnego deszczu, który nas zablokował w jednym z budynków na ponad pół godziny, przez co nie udało się zwiedzić części obiektów. Okazało się w dodatku, że nie wszystkie, które wymienia przewodnik, są faktycznie dostępne dla turystów. W ramach oczekiwania, aż ulewa chociaż trochę osłabnie, obejrzałyśmy wystawę dawnych strojów:




    O pozostałych przygodach opowiem później, a teraz trochę więcej o pałacu. Jest to cały zespół budynków, położonych na dużym terenie i rozmieszczonych wzdłuż sztucznego, ozdobnego stawu. W przestrzeni publicznej pałacu znajduje się długi prostokątny basen, z formalnymi nasadzeniami. Na końcu promenady wejściowej staw nabiera bardziej naturalnego kształtu. Służy on do oddzielenia publicznej części pałacu od wewnętrznych obszarów prywatnych:








   Pałac ma bardzo europejski wygląd. Na przykład pawilon Phra Thinang Warophat Phiman przypomina klasycystyczną architekturę europejską, być może wzorem był tu Pałac na Wodzie w Łazienkach:




   Na wyspie pośrodku stawu widać elegancki pawilon w stylu tajskim o dość dziwnej nazwie "Boska siedziba wolności osobistej". Jest to jedyny przykład klasycznej tajskiej architektury w Bang Pa In, a został zbudowany przez króla Chulalongkorna (Rama V). Teraz mieści jego posąg:


    Jednym z najciekawszych obiektów w wewnętrznym kompleksie jest rezydencja w stylu chińskim, podarowana królowi Chulalongkornowi (Rama V) przez Chińską Izbę Handlową w 1889 r. Obok znajduje się wieża widokowa. Do tego miejsca dotarłyśmy już po osłabnięciu ulewy, aczkolwiek wciąż jeszcze padało:




    Niestety rozległ się dzwonek, przypominający zabłąkanym turystom, że już nadeszła pora zamknięcia pałacu. Pognałyśmy do bramy w obawie, że nas tam zamkną, a poza tym chciałyśmy być na tę 16:10 już poza bramą. No i byłyśmy, ale nasz tuk-tuk się nie pojawił do 16:25. Nieźle zdenerwowane wynajęłyśmy innego, ponieważ za ok.15 minut miał odjeżdżać nasz pociąg do Ayutthai. Kiedy już dojeżdżaliśmy do stacji, objawił się ten nasz umówiony kierowca, więc pokiwałam na niego, żeby zawrócił, bo za tę pierwszą część jazdy chciałam mu zapłacić. Na szczęście nie dyskutował, sam pokazywał na zegarek i łapał się za głowę, co chyba miało oznaczać, że się zagapił. Natomiast los sobie z nas zakpił, bo pociąg nie przyjechał. Zepsuł się i zatrzymał tak ze 200 metrów przed stacją i nawet było go widać. Chyba nie było to codzienne zjawisko, bo miejscowi zbiegli się tłumnie, żeby na niego popatrzeć.
    A następny pociąg zapowiedziano na za dwie godziny. Pan kasjer, który gadał też do głośników i to nawet po angielsku, w tym momencie osobiście wyszedł do nas na peron, żeby nam wyjaśnić sytuację (byłyśmy jedynymi "obcymi"). Musiałyśmy też oddać nasze bilety po 12 batów, a pobrać nowe po 3, bo to miał być ten tańszy rodzaj pociągu. Nie było sensu siedzieć na dworcu, więc wybrałyśmy się na zwiedzanie najbliższej okolicy. Wiele tam nie było, bo wioseczka maleńka, ale jakiś wat nam się trafił. Nazywa się Chumphon Nikayaram Ratchaworawihan:







    W końcu nasz pociąg nadjechał, jeszcze kilkanaście minut opóźniony, i udało nam się opuścić Bang Pa In. W Ayutthai znalazłyśmy się dopiero o około 19:00, więc zaczęłyśmy od kolacji w pobliżu dworca, słusznie przewidując, że jak już dotrzemy do hotelu, to nam się nie zechce nigdzie ruszyć. Był to jeden z najlepszych posiłków w czasie całego pobytu w Tajlandii, więc odwiedziłyśmy ten lokal jeszcze raz następnego dnia:





    Tymczasem zrobiło się całkiem ciemno i spacer do hotelu nie był zbyt przyjemny. Nie miałyśmy daleko, ale miasto było jak wymarłe, a w dodatku pełne bezpańskich psów. Ja, jako główny organizator, byłam dodatkowo zestresowana faktem, że gdy oglądałam okolicę na Street View, nigdzie nie mogłam się doszukać hotelu ze zdjęć na Bookingu i zastanawiałam się, co będzie, jeśli go tam na miejscu nie znajdziemy. Wyglądało jednak na to, że zdjęcia na Street View były starsze, bo po przybyciu na miejsce od razu zobaczyłyśmy tabliczkę z nazwą, a za nią sam budynek. Hotelik był uroczy, a jego gospodyni, roześmiana i nieustannie zabiegana, na zawsze pozostanie w naszej pamięci:






  A więcej o Ayutthai będzie w następnym wpisie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Berat - miasto okien

     Kolejny cudowny dzień w Albanii spędziliśmy w Beracie, jednym z dwóch albańskich miast - muzeów, które jest w całości wpisane na listę ...