piątek, 20 września 2019

Santorini, czyli wyspa świętej Ireny

    Towarzysze i spadkobiercy Thirasa, bohatera z Teb, nazwali ją Thira i takiej nazwy do dziś używają Grecy. Najwcześniejsi osadnicy mówili o niej: Kalliste - Najpiękniejsza. Nazwa Santorini (Santa Irina) pochodzi z czasów bizantyjskich, a święta Irena uważana jest do dziś za patronkę wyspy. A zatem Santorini = Najpiękniejsza :-)
    Dzieje wyspy to ustawiczna walka człowieka z siłami natury, jako że wyspę ustawicznie nękały trzęsienia ziemi i wybuchy okolicznych wulkanów, zwłaszcza dwa takie wydarzenia wpłynęły na jej obecny stan. Zdecydowanie największe zniszczenia spowodował 3,5 tysiąca lat temu wybuch wulkanu, który zamienił okrągłą wysepkę w półksiężyc z kalderą o stromych brzegach. Z kolei wielkie trzęsienie ziemi z roku 1956 położyło w gruzach główne miasta, zabijając setki osób. Jednak po każdym, nawet największym, kataklizmie ludzie wracali na wyspę i próbowali na nowo układać sobie życie.
   Dziś tysiące turystów przyjeżdża tu, by podziwiać poszarpane zbocze kaldery i przyczepione do niego białe domki i liczne małe kościółki z niebieskimi kopułami.
   Byłam już na Santorini podczas mojego pobytu w Heraklionie, w 2015 roku (opis tutaj), ale teraz skusiłam się jeszcze raz, by towarzyszyć mojemu mężowi. Przełamałam swoje wrodzone skąpstwo i zamiast go wysłać samego, postanowiłam pojechać jeszcze raz. I nie żałuję, bo trafiliśmy chyba na lepszą wersję wycieczki. Po pierwsze, mimo zakupu imprezy w miejscowym biurze podróży, mieliśmy polską przewodniczkę. Po drugie była piękna pogoda. Po trzecie wyjazd na "czarną plażę" nie był obowiązkowy i można się było dużo dłużej poszwendać w obu turystycznych miasteczkach Ia i Thira. Owa czarna plaża jest rzeczywiście ciekawa, ale mając ograniczony czas lepiej go spędzić wśród uroczych białych domków i cerkiewek z niebieskimi kopułami. W każdym razie ja tak wolałam, a razem ze mną cały nasz autokar, ponieważ nikt się nie zgłosił na tę plażę.
   Z Rethymna płynie się na Santorini 2,5 godziny, a wiec tylko pół godziny dłużej, niż z Heraklionu. Prom rusza z mariny, więc nie musieliśmy dojeżdżać autobusem, tylko w kwadrans doszliśmy tam pieszo. Na nabrzeżu kłębił się tłum, ale informacja działała sprawnie i wszyscy wiedzieli, co mają robić:





  Wszystkie promy na Santorini dopływają do portu Ormos Athinios. Tam na turystów czeka 20 autokarów miejscowych biur i kilkanaście innych, np. Itaki czy Coral Travel. Szybko zapełniają się turystami i ruszają w górę serpentynami dróg, wykutych w prawie pionowej ścianie (zdjęcia robilam w drodze powrotnej i dlatego widać autobusy jadące w dół):



   Jadąc przez wyspę myślałam sobie, że jest tu tyle pięknych miejsc i atrakcji, których nie da się obejrzeć w czasie jednodniowej wycieczki, więc kto wie, czy nie znajdę jakiegoś sposobu, by przyjechać tu jeszcze raz, ale na dłużej. Odwiedzić wioski na środku wyspy, wykopaliska Akrotiri czy starożytną Thirę, monastyr na Profitis Ilias i wiele innych ciekawych miejsc. Może kiedyś...
   Tym razem zwiedzanie rozpoczęliśmy w Ia, na północnym skraju kaldery. Przez prawie 2 godziny razem z tłumem turystów spacerowaliśmy po malowniczych uliczkach, pstrykając aparatami jak szaleni:
























   Dotarliśmy też na wystający cypel, na którym znajdują się ruiny jednego z bastionów dawnej twierdzy obronnej:



   Po tym krótkim spacerku wróciliśmy do autokaru, którym pojechaliśmy do stolicy wyspy - Thiry, gdzie znów mogliśmy wędrować wąskimi uliczkami wśród białych domków, tym razem przez 2,5 godziny:













  Poprzednim razem nie udało mi się odwiedzić katolickiej katedry św. Jana Chrzciciela, ale w tym roku to nadrobiłam. Co więcej w okolicy wypatrzyliśmy malutki i chyba nawet czynny, chociaż akurat w tym momencie zamknięty, kościółek katolicki Agios Stylianos z XVIII w. przy jednej z bocznych uliczek (poniżej na zdjęciach najpierw katedra, a na dwóch ostatnich Agios Stylianos):









   Odwiedziliśmy też katedrę prawosławną, którą otaczają piękne krużganki:












   Nie schodziliśmy na dół do starego portu, żeby nie ryzykować spóźnienia do autokaru, ale z góry obejrzeliśmy schody, po których można tam przejść albo podjechać na grzbiecie osła czy muła. Mieliśmy też dobry widok na przesuwające się w obie strony wagoniki kolejki, która również dowozi turystów do portu:


   Na zakończenie zasiedliśmy w kawiarni z widokiem na ścianę kaldery, domki z basenami i morze na dole. Popijając pyszną kawę frappe z lodami (ja) i sok ze świeżych pomarańczy (Zbyszek) podziwialiśmy urodę stolicy Santorini:





  Tym razem nie było deszczu, jak 4 lata temu, więc prom powrotny odpłynął punktualnie i zdążyliśmy na kolację.
   I tak zakończyła się nasza wyprawa na Santorini, a także cała wycieczka na Kretę, bo następnego dnia o godzinie 3 nad ranem opuściliśmy nasz hotel i ruszyliśmy na lotnisko. Mam jednak nadzieję, że tam jeszcze wrócę. Ciągnie mnie zarówno na Santorini, jak i na Kretę, ale i na inne greckie wyspy (albo i półwyspy), na których nie byłam. Chętnie też powtórzyłabym Rodos, Ateny i Peloponez.  Ale to już chyba na emeryturze ;-)

Ochryda - klejnot Macedonii Północnej

    Przy okazji zwiedzania Albanii udało mi się spełnić jedno z moich marzeń. Kiedy przejeżdżałam przez Macedonię kilka lat temu i zwiedzała...