czwartek, 5 września 2019

Greckie Karaiby - Laguna Balos i wyspa Gramvousa

   Laguna Balos to jedno z najbardziej malowniczych miejsc na Krecie. Położona jest między półwyspem Gramvousa a jego wystającą w morze częścią, zwaną Tigani. Można się wybrać samemu, jeśli ktoś się nie boi jechać po stromej szutrowej drodze nieubezpieczonym samochodem z wypożyczalni ( nawet tzw. pełne ubezpieczenie nie obejmuje szkód na drogach szutrowych). Ja się nie odważyłam. Inna opcja to dojazd autobusem z przesiadką w Chanii, koszt ponad 10 € w jedną stronę, a dalej statkiem. Trzecia opcja, najłatwiejsza i wbrew pozorom najtańsza, to wycieczka z miejscowym biurem podróży. My zdecydowaliśmy się na tę ostatnią wersję, zwłaszcza, że koszt transferu z hotelu do portu i z powrotem wyniósł tylko 10 €, a za statek i tak trzeba by było zapłacić (29 €, dzieci połowę). Całość zajęła nam 12 godzin, ale było naprawdę warto.
    Wyruszyliśmy z portu Kissamos i najpierw opłynęliśmy cały półwysep:








   Miejscowe biura na ogół nie korzystają z wielkich wycieczkowców, które dowożą do laguny tysiące ludzi, tylko przewożą swoich klientów mniejszymi statkami, mającymi odwrotną kolejność zwiedzania. A zatem, gdy tysiąc pasażerów wycieczkowca penetrowało Gramvousę, my podziwialiśmy uroki Laguny Balos. Gdy oni dopłynęli do laguny i ruszyli w kierunku plaży (na wyspie jest się pół godziny krócej), my już zaczynaliśmy się zbierać do przepłynięcia na wyspę.  
    Jak już napisałam, najpierw dopłynęliśmy do laguny. Od miejsca, gdzie cumował statek, trzeba było przejść spory kawałek do plaży, otoczonej małymi, płytkimi zatokami i piaszczystymi groblami, aż do miejsca, gdzie zaczyna się stroma ściana półwyspu Gramvousa:





   A co dalej? Jest góra, jest ścieżka, to trzeba wejść! Nie starczyło już czasu na dwie takie eskapady, z wejścia na tzw. Patelnię musieliśmy zrezygnować, ale wybraliśmy chyba ciekawszą opcję. Nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł, a dodatkowo wędrowali tędy wszyscy, którzy zostawili na górze samochody na parkingu. Tłok, jak w Tatrach, ale co tam. Dla takich widoków było warto:















  Po powrocie pokręciliśmy się jeszcze na dole po różnych uroczych zakątkach, nawet zanurzyłam się w wodzie, co mi się zdarza niezwykle rzadko, a gdy na horyzoncie pojawił się konkurencyjny statek, zaczęliśmy się pomału ewakuować:





   Kolejnym etapem była wyspa Imeri Gramvousa. I tam również czekał nas treking w upale, choć do wyboru było też plażowanie w zatoczce.











   W najwyższym miejscu wyspy, na szczycie stromej skały, na wysokości 137 m, znajduje się zbudowany przez Wenecjan w 1579 roku słynny zamek Gramvousa, a w każdym razie to, co z niego pozostało. Spędziliśmy tam ponad godzinę, wędrując po różnych fragmentach twierdzy i podziwiając wspaniałe widoki na lagunę i góry na półwyspie Gramvousa:



















   W drodze powrotnej podeszłam jeszcze na chwilę do wraku starego statku, który od lat spoczywa w tym miejscu:



   Był to wspaniały dzień z niezapomnianymi widokami, spędzony iście po grecku. Bez pośpiechu, powoli napawaliśmy się pięknem krajobrazu, a dzięki tym wszystkim zdjęciom będziemy go mogli długo wspominać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Berat - miasto okien

     Kolejny cudowny dzień w Albanii spędziliśmy w Beracie, jednym z dwóch albańskich miast - muzeów, które jest w całości wpisane na listę ...