Miasto Catemaco, o tej samej nazwie co rozległe pobliskie jezioro, leży w regionie Tuxtlas, w stanie Veracruz, 30 km od Zatoki Meksykańskiej. Oddziela je od niej łańcuch wulkaniczny Sierra de los Tuxtlas. Otoczone jest tropikalnymi lasami rezerwatu biosfery Nanziyaga. Dotarliśmy tam o zachodzie słońca. Czasu i sił starczyło jedynie na krótki spacer do restauracji na wieczorny posiłek:
Następnego dnia wczesnym rankiem wybraliśmy się kolorową łodzią na rejs po jeziorze:
Jednak zarówno Meksykanie jak i obcokrajowcy przybywają do Catemaco przede wszystkim po to, aby wziąć udział lub przynajmniej obejrzeć tradycyjne rytuały (czary?), odprawiane przez szamanów. W tej okolicy od lat mieszało się wiele kultur i religii: wierzenia Indian, katolicyzm, kubańska Santería i haitańskie Voodoo. Nawet teraz znajdą się wśród mieszkańców tacy, co zapalają świece modląc się do Chalchiuhitlicue, azteckiej bogini wody. W okolicznych lasach nadal mieszkają szamani, którzy żyją w zgodzie z naturą i leczą za pomocą tradycyjnych mikstur ziołowych. Są darzeni ogromnym szacunkiem ze względu na kultywowanie ziołolecznictwa i dawnych tradycji. Oczyszczają, wypędzają złe duchy, leczą wszelkie choroby i doskonale odgadują przyszłość. Meksykanie wierzą w te rytuały i chętnie się im poddają, korzystają z ulicznych "stoisk szamańskich" nawet w Mexico City, co widziałam na własne oczy.
Wybraliśmy się więc i my, najpierw na bardzo sympatyczny spacerek po dżungli, a potem do chaty szamana:
Naszą grupę zaproszono do udziału w rytuale zwanym "limpia", który służy do duchowego oczyszczenia ciała, umysłu i duszy. Ma też przyciągać dobrobyt, odmłodzenie i błogosławieństwo.
Szaman omiata uczestników ziołami, aby pochłaniały złą energię, przynosząc spokój i harmonię. Limpia ma usuwać pecha, blokady, zamęt, czary, pomagać w uzależnieniach, fobiach i lękach, może nawet leczyć z różnych chorób (szamani jednak odradzają rezygnowanie z medycyny konwencjonalnej). Nie wiem, czy doznam tych wszystkich rewelacji, bo nie zdjęłam butów, aby mocniej połączyć się z ziemią.
Czekała nas jeszcze długa droga do Puebli, ponad 400 kilometrów, z dwoma postojami. Jeden przy typowym dla Meksyku wesołym cmentarzu, a drugi w małej rodzinnej restauracji na wybrzeżu, gdzie serwowano morskie dania. Ponieważ nie mogłam się zdecydować, na co mam ochotę, zamówiłam rybę faszerowaną mieszanką owoców morza:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz