sobota, 23 września 2023

Cytrynowe gaje w Limone

    Limone sul Garda to jedna z tych miejscowości, które chciałabym odwiedzić jeszcze raz, bo mam poczucie, że niewiele jej walorów było mi dane odkryć. Dwugodzinny pobyt to naprawdę za mało. Nie zamierzam opisywać tego, czego nie udało mi się zobaczyć, tylko tak sobie ogólnie wzdycham... Ale cieszę się, że mogłam tu wpaść chociaż na troszkę, zwłaszcza, że pomysł zrodził się nagle, kiedy się okazało, że w Malcesine mamy do dyspozycji więcej czasu i można się przeprawić na drugą stronę jeziora. Sam rejs, choć krótki, był bardzo sympatyczny: 





    Przed nami stopniowo ukazywało się Limone, położone na prawie pionowym zboczu, a przynajmniej takie wrażenie robiło z daleka:





   To właśnie tu najwyraźniej się przejawia wyjątkowość klimatu panującego nad Gardą. Miasteczko położone jest daleko na północy, wśród stromych alpejskich szczytów, a rosną tam palmy, oliwki i cytrusy. Jest to najbardziej na północ wysunięta miejscowość, w której te uprawy są możliwe. Źródła historyczne wywodzą nazwę miasteczka od słowa "limen", czyli granica. Ciekawe, jaką granicę mają na myśli - między regionami, a dawniej także państwami, czy też granicę uprawy cytrusów? Nie wiem, ale co najważniejsze, nazwa "Limone" doskonale pasuje do podstawowej gałęzi gospodarki, z której mieszkańcy się utrzymywali (dawniej, bo dziś to jednak głównie turystyka). 

   Ślady licznych starych "limonai", czyli plantacji cytrusów, widać na każdym kroku, również od strony jeziora, a rozpoznajemy je po wysokich słupach, używanych jako podstawy konstrukcji, podtrzymujących belki pod zimowe szklarnie. Mieliśmy okazję zwiedzić muzeum, utworzone w XVIII-wiecznej Limonaia del Castel, położonej w wyższych partiach miasteczka:








     Z góry można podziwiać niższe rejony Limone i jezioro:


   Do limonai od portu prowadzi szlak z charakterystycznymi tabliczkami. Droga jest wyjątkowo malownicza, pełna zakrętów i wąskich przesmyków:









    Schodziliśmy inną drogą, biegnącą w pobliżu małego XVI-wiecznego kościoła San Benedetto:











   Kontynuując nasz spacer w dół dotarliśmy do promenady, a nią do portu, gdzie w jednej z restauracji zjedliśmy pizzę i wypiliśmy "limoncello spritz", który okazał się być prawdziwą petardą, na pewno nie miał 14% jak gotowce ze sklepu. Potwierdzili to różni znajomi, którzy się owym drinkiem raczyli w innych lokalach, więc jakby co - uważajcie! 😄








   I jeszcze na zakończenie zdjęcie z drogi powrotnej do hotelu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Berat - miasto okien

     Kolejny cudowny dzień w Albanii spędziliśmy w Beracie, jednym z dwóch albańskich miast - muzeów, które jest w całości wpisane na listę ...