niedziela, 31 marca 2019

Jesteśmy w Phetchaburi

    Phetchaburi, będące stolicą prowincji o tej samej nazwie, to niewielkie, liczące niespełna 50 tysięcy mieszkańców miasto. Skąd więc pomysł, żeby je odwiedzić? Otóż jest to miejsce o wyjątkowo bogatej historii, do dziś pełne cennych zabytkowych budowli, które szczęśliwie nie uległy zniszczeniu podczas najazdu Birmańczyków. Najbardziej znane jest jednak ze świątyni, urządzonej w jednej z jaskiń.
    Znaleziska archeologiczne wskazują, że miasto pochodzi z okresu Dvaravati (VI – XI w.). Od XI wieku, podczas panowania Imperium Khmerów, zaczęło odgrywać ważną rolę, będąc głównym portem łączącym Ayutthayę i Sukhothai ze światem. W XIII i XIV wieku, podczas rozkwitu królestwa, Phetchaburi jeszcze bardziej zyskało na znaczeniu jako najważniejszy port Półwyspu. Miasto rozwijało się, budowano tu świątynie, oraz skarbce. W czasie ataku armii birmańskiej większość mieszkańców opuściło prowincję. Dopiero w 1845 r. król Rama IV zainwestował w odrodzenie się miasta, jednak nigdy nie powróciło ono do dawnej świetności.  
     Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od najdalej położonego, a jednocześnie najsłynniejszego miejsca – jaskini świątynnej Khao Luang, znajdującej się ok. 3 km na północ od dworca kolejowego. Szczęśliwie była już o tej porze (7 rano) otwarta. Szłyśmy tam pieszo, ale gdy po przejściu ok. 2 km dotarłyśmy do położonego przy głównej ulicy kompleksu świątynnego Wat Bun Tawee (Wat Tumklaeb) okazało się, że czekają tam tuk-tuki, które za symboliczną opłatą podwożą turystów i wiernych pod samą jaskinię i odwożą z powrotem.
     Do wnętrza jaskini prowadzą schodki w dół. Khao Luang dzieli się na dwie komory. W większej, pod sklepieniem ze stalaktytami, mieści się ołtarz główny, od którego odbiega długi rząd pozłacanych statuetek medytującego Buddy, poustawianych w naturalnych zagłębieniach i na skalnych półkach. Podobno jest ich ok. 170. Na środku siedzi ogromny Budda. Przed wejściem do mniejszej komory rozłożył się kolejny Budda – leżący:












    Zespół klasztorny Wat Bun Tawee (Wat Tumklaeb) wydał nam się na tyle interesujący, że po powrocie tuk-tukiem z jaskini zatrzymałyśmy się tam na dłużej:






   Tu też w małej jaskini urządzono świątynię, więc do niej na chwilę zajrzałyśmy:



    Wokół jaskini położony jest rozległy cmentarz:




   Korzystając z możliwości wynajęcia tuk-tuka postanowiłyśmy na dalsze zwiedzanie udać się w przeciwległy kraniec miasta, do jednej z ciekawszych świątyń, a potem spacerkiem zbliżać się do centrum. Ta świątynia nosi nazwę Wat Yai Suwannaram i pochodzi z czasów Ayutthayi (XVII w.), a słynie z malowideł ściennych przedstawiających bóstwa hinduskie. Na środku stawu stoi zbudowana na palach biblioteka. Całość wygląda niezwykle malowniczo:















    Na południe od niej położona jest najstarsza świątynia Phetchaburi, pochodząca z XII w. Wat Kamphaeng Laeng, w stylu khmerskim, którą koniecznie trzeba odwiedzić:















    W pobliżu znalazłyśmy jeszcze kilka ciekawych i najwyraźniej starych świątyń:











   Centrum Phetchaburi to ciekawe miejsce, wypełnione starymi budynkami, między którymi stoją zabytkowe świątynie. W niezłym stanie zachowało się około trzydziestu. Wśród nich szczególnie wyróżnia się wysoka Wat Mahathat, widoczna z każdego miejsca w centrum. Główny wihan i bot mają bardzo zdobione dachy, a prangów jest aż pięć. Wszystkie są białe i pochodzą, jak i cała świątynia, z XIV wieku:














    Charakterystyczne drewniane domy, stojące wzdłuż rzeki i przy głównej ulicy, z balkonami na pietrze i sklepami na parterze, mają ponad sto lat: 





   Mając więcej czasu warto jeszcze podejść do pałacu Khao Wang („Niebiańskie Miasto Góry”) na szczycie góry, na którą można wjechać kolejką, oraz do świątyni Phra That Chom Phet. Budowę pałacu zlecił w latach 50 XIX w. król Mongkut (Rama IV), a świątyni – Rama V. Nam się niestety to nie udało, bo spieszyłyśmy się na busa do Bangkoku. Rozkład jazdy, który udało mi się znaleźć, przewidywał odjazd ostatniego busa dość wcześnie i nie chciałyśmy ryzykować, a jak się już znalazłyśmy na przystanku, nie było sensu wracać do miasta.
   Trochę mi żal tego pałacu, ale mimo to w sumie oceniam wypad do Phetchaburi jako bardzo udany, warto było się upierać przy tym pociągu z Surat Thani.

Ochryda - klejnot Macedonii Północnej

    Przy okazji zwiedzania Albanii udało mi się spełnić jedno z moich marzeń. Kiedy przejeżdżałam przez Macedonię kilka lat temu i zwiedzała...