piątek, 22 marca 2019

W poszukiwaniu rajskich plaż

    Kolejne dni przeznaczyłyśmy na wycieczkę na jedną z tajlandzkich wysp - Koh Phangan. Ze względu na różne inne plany ten wyjazd musiał się rozpocząć dokładnie drugiego dnia naszego pobytu w Tajlandii. Ponieważ nie chciałyśmy ryzykować, że w przeddzień nie będzie już dostępnych biletów, postanowiłam wykorzystać obecność Jacka w Bangkoku. Po długiej wymianie maili ustaliliśmy wszystkie szczegóły i nabył bilety w obie strony w biurze Raja Ferry Khaosan.
   W tamtą stronę pojechałyśmy nocnym autobusem. W cenie miałyśmy przejazd na rozkładanych siedzeniach z podnóżkami, kocyk i podusię dla większej wygody, a potem jeszcze prom na wyspę.
    Jak już wspominałam w poprzedniej notce, po obiadku poszliśmy do biura Raja Ferry, gdzie byliśmy umówieni, jako że był to punkt zbiórki położony najbliżej naszego hotelu. Okazało się, że czekamy tylko my. O 18-tej przyjechał po nas autobus, który miał później jeszcze godzinny postój w okolicy hotelu Chaophya Park, gdzie dosiadło się jeszcze pięć osób (w tym 4 Polaków!). W związku z tym miejsca było dość i mogliśmy siedzieć pojedynczo, ale jednak było niezbyt wygodnie i nie bardzo się dało spać. Na szczęście następnego dnia nie planowałyśmy żadnego zwiedzania, tylko mały spacer, więc w sumie nie było źle.

    Poniżej kilka zdjęć z przejazdu przez Bangkok i wieczornego spaceru wokół Chaophya Park, zakończonego w hotelowym lobby, gdzie mogliśmy posłuchać małego koncertu:







    Wczesnym rankiem dotarliśmy do portu Donsak, gdzie mieliśmy kolejną przerwę, tym razem w oczekiwaniu na prom. O ósmej wypłynęliśmy w kierunku Koh Phangan:










    Po przybyciu na wyspę postanowiłyśmy zacząć od spaceru po porcie Thong Sala w poszukiwaniu biur, sprzedających wycieczki do parku narodowego Angthong. Udało nam się zamówić całodzienny rejs na następny dzień, ale porównanie różnych ofert zajęło nam sporo czasu i zrobiła się pora na obiad. Weszłyśmy więc do najbliższego lokalu, o nazwie Sarai, co okazało się całkiem fajnym pomysłem, bo dają tam na tyle smacznie zjeść, że ostatniego dnia też tu przyszłyśmy:




   W końcu wynajęłyśmy songthaew (dostawczak z ławkami na pace) i pojechałyśmy do naszego resortu - Sarana Bungalows. Miałyśmy tam zamówiony domek trzyosobowy z łazienką i klimą za ok. 30 zł od osoby za noc. Domek był niewielki, ale miał 3 osobne łóżka, o co wcale nie jest łatwo w tanich hotelach, a na tarasie wisiał hamak, do którego pakowałyśmy się na zmianę. Teren ośrodka był ładnie zagospodarowany, plaża cicha i czysta, więc mogę miejsce polecać z czystym sumieniem. Poniżej zdjęcia, robione jak widać o różnych porach:

















    Oczywiście nie wytrzymałyśmy zbyt długo na tej plaży i zrobiłyśmy sobie spacer po najbliższej okolicy, ale to już temat na osobną notkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Berat - miasto okien

     Kolejny cudowny dzień w Albanii spędziliśmy w Beracie, jednym z dwóch albańskich miast - muzeów, które jest w całości wpisane na listę ...