Na wsypie Keszm zrobiłam jeszcze trochę zdjęć, które są warte pokazania. W jednej z poprzednich notek pisałam, że po powrocie z lasów mangrowych na krótko zatrzymaliśmy się w wiosce Laft. Okazała się ona interesującym i fotogenicznym miejscem z labiryntem wąskich uliczek:
Na skraju wioski, z przeciwnej strony niż port, wypatrzyłam coś w rodzaju wzgórza zamkowego, na które oczywiście musiałam się wspiąć. Znajduje się tam meczet, ruiny kwadratowego zamku Naderi z czterema wieżami i zaokrąglone zbiorniki na wodę, przykryte kopułą:
Za zamkiem w kraterze wykopano 366 studni "Tala" (Złotych) do zbierania wody deszczowej, po jednej na każdy dzień roku przestępnego. Ze wzgórza pięknie widać owe studnie, ale również wioskę z licznymi wieżami wiatrowymi:
Na chwilę zatrzymaliśmy się jeszcze w porcie, obejrzeliśmy z bliska jeden z kutrów, po czym ruszyliśmy dalej, wypatrując wielbłądów spacerujących swobodnie po szosie lub poboczu:
Tego samego dnia wieczorem, w drodze powrotnej do hotelu, odwiedziliśmy farmę krokodyli, gdzie mieliśmy możliwość podglądać ich wieczorny posiłek. Zaskakujące było dla mnie pewne zjawisko, widoczne na ostatnim zdjęciu: po złapaniu zdobyczy krokodyl zamierał w kompletnym bezruchu, z rybą w poprzek paszczy, i odpoczywał dłuższy czas. Podobno one zawsze tak się zachowują, ale w naturalnych warunkach jest to jeszcze zrozumiałe. Tu natomiast, gdy polowanie nie wymaga właściwie żadnego wysiłku, wydaje się co najmniej dziwne:
W mieście Keszm spędziliśmy trzy noce. Wolnego czasu nie mieliśmy za wiele, ale udało się nam popatrzeć na miasto z hotelowego okna i odbyć jeden spacer w stronę nadmorskich bulwarów, wyjątkowo jeszcze przy dziennym świetle:
Pozostałe spacery były możliwe tylko wieczorami. Podglądaliśmy wtedy nocne życie miasta i próbowaliśmy lokalnych specjałów:
Miasto Keszm przyjęło nas bardzo gościnnie, w piątek przed meczetem zostaliśmy poczęstowani szklaneczkami z sokiem, ale to w Iranie przecież nic nowego:
Kolejnego dnia wczesnym rankiem wyruszyliśmy na naszą najdłuższą trasę, do przejechania było 650 kilometrów. Ale wciąż przed nami były nowe wrażenia, więc nikt nie narzekał.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz