W opinii większości Polaków Iran jawi się jako egzotyczna kraina, w której rządzą muzułmańscy ekstremiści, ropa i uran, a biedne kobiety chodzą zakutane po czubek głowy w czarne chusty i czadory. Opinia ta zawiera wiele prawdy, ale to oczywiście obraz niepełny. Jak w przypadku większości państw Bliskiego Wschodu, Iran także jest miejscem ogromnych kontrastów, gdzie bieda zwykłych mieszkańców wiosek i miast przenika się z bogactwem dawnych szachów i nowych potentatów naftowych.
Ale ja widzę Iran (może trochę naiwnie) jako baśniową krainę z tysiąca i jednej nocy, krainę pustyń, gór i cudownych wysp Zatoki Perskiej, szyickich meczetów i starożytnych perskich miast, a nade wszystko ojczyznę dobrych, serdecznych i gościnnych ludzi.
Spędziłam tam jedenaście dni, przejechałam 5 500 kilometrów, odwiedziłam kilkanaście miejscowości, położonych na ogół wyżej, niż nasze Zakopane, pływałam łódkami po Zatoce Perskiej w towarzystwie dziesiątek delfinów, dowiedziałam się mnóstwa rzeczy i spróbuję się tym z Wami podzielić.
Oczywiście ten nieszczęsny hidżab jest obowiązkowy, nawet turystki muszą się temu podporządkować. Pozostaje nam jedynie wybór: nosić chustę albo... wcale tam nie jechać. Wybrałam pierwszą opcję, choć jedynie w pokoju hotelowym, na pustyni i dzikiej plaży mogłam mieć gołą głowę. Ale nawet mi to nie przeszkadzało. Nie musiałam się przejmować fryzurą, a dodatkowo chusta chroniła od słońca i wcale nie było w niej za gorąco.
A poniżej w skrócie "Ela w Iranie":
W przygotowaniu szczegółowy opis całej wyprawy, niebawem zacznę wypuszczać kolejne odcinki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz